Cykl
turniejów satelitarnych ATP, rozgrywany trzy razy z rzędu (1987–1989). Były to
pierwsze profesjonalne imprezy tenisowe w Polsce, nie licząc pokazówek z
udziałem zawodowców, typu Cyrk Kramera czy Turnieje Asów.
Pula
nagród 25 tys. dol. stanowiła w czasach schyłkowego PRL gigantyczną sumę, bo
waluty państw kapitalistycznych były wtedy w naszym kraju bardzo trudno
osiągalne, choć de facto stanowiły realny pieniądz w raczkującej gospodarce
rynkowej. Dość powiedzieć, że według czarnorynkowego kursu średnia płaca
miesięczna wynosiła wówczas ok. piętnastu dolarów… Poza tym nie było
oficjalnego sportu zawodowego – wszyscy uprawiający go wyczynowo mieli status
amatora i utrzymywali się z mniej lub bardziej fikcyjnej pracy na etatach, a za
rekordowe wyniki czy wygrywane zawody mogli w najlepszym razie liczyć na nagrody
rzeczowe. Tymczasem w „Złotej Polskiej Jesieni” już za odpadnięcie w pierwszej
rundzie inkasowało się 70 dolarów. Tu ciekawostka: Polakom, zgodnie z
obowiązującym wówczas prawem dewizowym, nagrody wypłacano w tzw. bonach
towarowych PeKaO, za które można było kupować w osławionych Peweksach, a na
czarnym rynku miały kurs ciut niższy od dolara.
„Rodzicami
chrzestnymi” tej pierwszej zawodowej imprezy w historii całego naszego sportu było dwoje wiceprezesów Polskiego Związku Tenisowego w latach 80. – ds.
sportowych Barbara Kowalska i ds. organizacyjno-ekonomicznych Andrzej Gliński. Środki
finansowe – obok dotacji państwowych – pozyskali także od sponsorów
biznesowych, min. polskiego przedstawicielstwa koncernu tytoniowego Philip
Morris (marka Marlboro). Cykl otrzymał również wsparcie od organizacji MIPTC (Men’s
International Professional Tennis Council), która w latach 1974–1989 zarządzała
męskim profesjonalnym tourem tenisowym Grand Prix, a składała się z
przedstawicieli Międzynarodowej Federacji Tenisowej (ITF), Stowarzyszenia
Zawodowych Tenisistów (ATP) i dyrektorów turniejów z całego świata. Pieniądze
zostały przekazane z Grand Slam Trust Found – funduszu na rzecz rozwoju
tenisa w biedniejszych krajach (takim wówczas niewątpliwie była Polska…),
utworzonego z odpisów od zysków z organizacji turniejów Wielkiego Szlema.
Widać
zatem, że aby dopiąć budżet imprezy, skąd inąd stojącej przecież na samym dole finansowej
hierarchii zawodowego tenisa, potrzebna była maksymalna mobilizacja środków z
wielu różnorodnych źródeł. A także wykorzystanie najlepszej w Polsce tenisowej
bazy – kortów SKT w Sopocie, Legii w stolicy, Baildonu i Górnika na Śląsku czy Stadionu
Olimpijskiego we Wrocławiu. To również cecha charakterystyczna „Złotej Polskiej
Jesieni”: w krajach tenisowo rozwiniętych rozgrywano kilkanaście cykli
satelitarnych ATP czy WTA w sezonie i odbywały się one „po wioskach”; PRL stać
było na jeden, grany w wielkich miastach i na najlepszych kortach.
Sportowo
nasze turnieje przebiegały pod znakiem udanych startów polskiej czołówki. „Pokazywali
się” zwłaszcza Wojciech Kowalski w singlu oraz pary deblowe Tomasz Iwański /
Lech Sidor i Maciej Kośka / Michał Lewandowski. Pierwsze skrzypce grali jednak
tenisiści z kadr narodowych Rumunii i ZSRR, choć w tym drugim przypadku trudno
mówić o jakimś „narodzie”, bo triumfowali u nas Gruzin Władimir Gabriczidze, Estończyk
Andres Vysand, Ukrainiec Aleksander Dołgopołow senior, Łotysz Girts Dzelde i
Węgier z radzieckiego wtedy Użhorodu Józef Kroczko… Pierwsze finały w karierze osiągał
późniejszy holenderski mistrz Wimbledonu Richard Krajicek.