W Polsce międzywojennej częstą i atrakcyjną dla kibiców formą
tenisowych rozgrywek były drużynowe mecze towarzyskie. Dzięki temu nad Wisłą można
było zobaczyć w akcji najlepszych europejskich zawodników, jak np. Niemcy Gottfried
von Cramm i Henner Henkel, a zwłaszcza Francuzi z legendarnego pokolenia „Czterech
Muszkieterów”, którzy na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych zdominowali
rywalizację w Pucharze Davisa i na kortach im. Rolanda Garrosa.
Alfabetycznie wymieniając byli to Jean Borotra, Jacques Brugnon, Henri Cochet i René Lacoste, ale najlepszy z nich to ten trzeci. Henri COCHET (ur. 1901) zdobył w singlu 7 wielkoszlemowych tytułów (4 w Paryżu, 2 w Londynie oraz 1 w Nowym Jorku) i jeszcze 3 razy awansował do finału. Do tego odniósł 5 triumfów w deblu (plus 6 finałów) oraz 3 w mikście (i 2 finały).
Po raz pierwszy przyjechał do Warszawy w 1931 roku na czele paryskiego Racing Clubu, na mecz z Legią, który oczywiście rozegrano na kortach przy Myśliwieckiej. Spotkanie było bardzo zacięte, przy stanie 2-2 do gry wyszli Cochet (który wcześniej pokonał najlepszego z Polaków, Ignacego Tłoczyńskiego) i Maks Stolarow. – W piątym secie tego pojedynku, przy stanie 5:4 i serwisie rywala, Polak miał piłkę meczową – wspominał po latach przedwojenny zawodnik, a później znany tenisowy działacz Kordian Tarasiewicz. – W odpowiedzi na podanie Cocheta Stolarow zagrał w róg kortu i sędzia główny już mówił „Gem, set, mecz Stolarow…”, kiedy liniowy podniósł rękę i krzyknął „Aut!”. Linie były zatarte po długiej grze. Maks się speszył i ostatecznie przegrał mecz. A temu sędziemu liniowemu, nazwiskiem Sumowski, przez wiele lat nie dawano spokoju. Ludzie pytali: „Jak pan mógł?!”.
Do drugiej wizyty tenisowego muszkietera w Polsce doszło 31 lat
później. Przyjechał już oczywiście nie jako zawodnik, ale szkoleniowy doradca Francuskiej
Federacji Tenisowej (FFT). Na pomysł zaproszenia uznanego autorytetu
trenerskiego wpadł ówczesny prezes PZT, przedwojenny zawodnik Andrzej Majewski,
który wykorzystał swoje kontakty członka Zarządu Międzynarodowej Federacji
Tenisowej (ITF).
Francuz przyleciał do Warszawy we wtorek, 27 marca 1962 roku, wraz z żoną
Jacqueline. W stolicy spędził trzy dni. Poprowadził pokazowe treningi w Hali
Gwardii i wykłady podczas kursu doszkoleniowego dla trenerów, zorganizowano z
nim konferencje prasową. W sparingu pokonał trzykrotnie od niego młodszego (!) tenisistę
Warszawianki Macieja Rogozińskiego (nr 10 na liście klasyfikacyjnej PZT za rok
1961).
Piątek i sobotę spędził na podobnych zajęciach w Katowicach, a na niedzielę i poniedziałek przeniósł się do Krakowa. Tam nastąpił bodaj najciekawszy okres wizyty, bo m.in. odwiedził kort w kopalni soli w Wieliczce. (Historię tego obiektu pokazujemy obok, w zakładce Statystyki i ciekawostki / Podziemny kort). Rozegrał na nim kilka gemów z ówczesnym czołowym polskim juniorem (nr 2 PZT do lat 18 w sezonach 1960 i 1961, nr 1 w 1962) Mieczysławem Kubatym, i ponoć tym razem przegrał. Do Paryża odleciał we wtorek, 3 kwietnia, po równo tygodniowym pobycie. Tłumaczami Francuza podczas pobytu w Polsce byli m.in. trenerzy Zbigniew Bełdowski i Adam Królak oraz krakowski przedwojenny tenisista, a wtedy działacz Witold Horain.
Jak wynika z obszernych prasowych sprawozdań z tej drugiej wizyty, Henri Cochet doszedł w jej trakcie do wniosku, że system szkolenia w Polsce jest
podobny do stosowanego w innych krajach, w tym we Francji. Podczas wielogodzinnych
rozmów z naszymi trenerami w uwagach szczegółowych proponował m.in. zwracać większą
uwagę na pracę nóg tenisowej młodzieży, lepszą koordynację ruchów czy
zmniejszenie dysproporcji miedzy pierwszym a drugim serwisem. Zdecydowanie podkreślał
konieczność wykonywania od najmłodszych lat rzetelnej, ciężkiej pracy, której
nie da się zastąpić samym talentem. Pytany o ówcześnie najlepszych na świecie zgodził się, że brakuje takich indywidualności, jak w jego
czasach Francuzi i Amerykanin Bill Tilden, a jako czołowe rakiety wskazał
Australijczyków, z amatorami Royem Emersonem i Rodem Laverem oraz zawodowcem
Kenem Rosewallem.